Pochodzę z małej miejscowości pod Gdańskiem. Przeprowadziłam się do Warszawy mając 20 lat, gdy po ukończeniu szkoły średniej świat stał dla mnie otworem, a ja wiedziałam, że nie zostanę w miejscu, gdzie się urodziłam. Przez lata myślałam o tym, jakie miejsce do życia wybiorę, jakie otoczenie stanie się moją codziennością. Wyobrażałam sobie swoje osiedle i mieszkanie, stół w jadalni przy którym codziennie rano będę zasiadać do śniadania. Wyjeżdżając z rodzinnej miejscowości widziałam swoją przyszłość jako dorosła osoba w sukience, obcasach i różowych okularach. Szybko jednak się to zweryfikowało- okazało się, że życie w pojedynkę w obcym mieście przybiera raczej kształt Buki z Muminków, nosi obłocone ubrania i potarganą fryzurę, a na dodatek przez cały czas przeciera spuchnięte od zmęczenia oczy. To, ze wybór padł na stolicę Polski, było kwestią możliwości i przypadku związanego z ówczesnym związkiem. Dzisiaj, po kilku latach staram się nie żałować tego kroku, a raczej porzucenia wszystkiego, co dotychczas miałam dla otoczenia się wszystkim nowym, choć kryzysy są i prawdopodobnie zawsze już będą. Niedawno, żaląc się przyjacielowi i narzekając na dość trudny dla mnie rok usłyszałam, że ostatnie 5 lat mojego życia było bardzo przewrotne. Co więc może się wydarzyć przez następne 5?
Rok po przeprowadzce zaczęłam studia, rok później zaczęłam kolejne, obcinając sobie ilość wolnego czasu do minimum. Kiedyś myślałam, że osoby które poruszają kwestie szybkiego życia w dużym mieście racji nie mają, obecnie sama wolę i wyznaję właśnie taki tryb. Zdarza mi się lenić, marnować czas. Ale z pewnością nadrobienia zaległości, kontrolowanej przerwy bardziej niż egzystowania tygodniami przy nadrabianiu odcinków kolejnego serialu na Netfliksie. Doceniłam przyjemność z prowadzenia notatnika, w którym zapisuję wszystkie kwestie, którymi będę musiała się w najbliższym czasie zająć. Niewiele mam czasu na bzdury, a co za tym idzie- na myślenie o nich. Odkryciem tego roku był fakt istnienia schematu- im więcej czasu wolnego, tym więcej problemów sobie wymyślę. Nauczyłam się stosować umiar- gdy to, że przeleżę całą niedzielę nie oznacza leniwego miesiąca, a w czasie ogromu pracy także trzeba pamiętać o odpoczynku. Odkryłam, że pewnych rzeczy nie dokonam od razu, a pochowane w pamięci kwestie znajdą rozwiązanie w swoim czasie.
Żegnajcie skrajności, nie będę tęsknić.
Nie żyję już dramatem, kolejnym nieudanym związkiem, toksycznymi relacjami, które prowadzą donikąd. Wydawałoby się, że nadrobiłam większość lekcji życiowych, co skutkuje nie pakowaniem się w „byle co, byle było”, a poczucie samotności przetransferowałam w swoją największą siłę i motywację do budowania swojego życia tak, jak chcę. Mam w swoim otoczeniu tylko ludzi, których chcę mieć. Którzy chcą być ze mną. Nie karmię się kłamstwem, nie karmię się jadem. Nikogo nienawidzę, nie mam do nikogo żalu. Doceniam to, że moje poczucie samotności od zawsze było fałszywe, a ten rok odsłonił mi wszystkich ludzi i relacje, na które mogę liczyć, i które mogą liczyć na mnie. Bez kłamstw, bez wymówek. Nowe relacje to już nie zero-jedynkowość i tendencyjność. To budowanie od podstaw.
Żegnajcie ci, którzy odeszli. Dziękuję za lekcję.
Jeśli to wszystko brzmi jak różowe okulary, to podparte ciężką pracą nad charakterem i słabościami. Nie ma sensu być w tym skromnym, ujmować sobie- ja naprawdę jestem z siebie cholernie dumna i zadowolona. Silniejsza niż kiedykolwiek, gdziekolwiek i z kimkolwiek.
W tym roku skończyłam terapię indywidualną, która trwała już dwa lata. Przez ten czas odkryłam czym tak naprawdę jest mój charakter i co należy zrobić, aby go umocnić. Jak radzić sobie z tym, że czasami jak każdy nie dawałam rady i że to naprawdę nic złego. Dzisiaj to ja rozdaję numer do poradni psychologicznej, gdy ktoś szuka pomocy. Dorosłam do tego, że mimo chęci niektórym nie da się pomóc za sprawą rady i mądrości życiowej. Odkryłam swoje predyspozycje i zbudowałam swój własny fundament jako człowiek, wobec czego nie muszę się bać powtarzalności błędów z przeszłości. Po tych dwóch latach jestem szczęśliwa i smutna jednocześnie- kończy się bowiem pewien etap mojego życia, niesamowicie rozwojowy i zwyżkowy. Czuję, że w zbudowałam swego rodzaju więź z osobą, która przez ten czas była z moją głową na bieżąco.
Żegnaj więc terapio. Obyśmy już do siebie nie wracały.
W 2019 roku sporo myślałam o powrocie do rodzinnego domu, lub przeprowadzeniu się do Trójmiasta. Ostatecznie jednak przeważyła myśl o tchórzostwie i ucieczce od strachów, które dogonią mnie gdziekolwiek będę. Gdzieś indziej mogę je jedynie uśpić, przykryć kocem i udawać, że nie widzę. Ale wróciłoby, zawsze wraca i zawsze domaga się o uprzątnięcie. Odkryłam za to rzeczy, których robić nigdy nie chciałam i ich robić nie będę- dzięki czemu pozamykałam niedomknięte furtki, otwierając sobie kolejne. Pozostawianie sobie możliwości jest w porządku- dopóki zewsząd nie zaczyna się wylewać na głowę.
Żegnajcie stare pomysły na życie. Witajcie nowe.
Każdy z nas ma rok pełen wrażeń. Podjęliśmy decyzje, których żałujemy i takie, przy których będziemy obstawiać do końca. To rok pełen zawziętości, nienawiści, miłości, rozstań, powrotów, upadków i wstawania z kolan, dziękowania i wybaczania. To rok szukania i odnalezienia siebie, zrozumienia i dojrzewania.
I powiem to jeszcze raz: żegnaj 2019, nie wracaj. Ale dziękuję za wszystko. Było ciężko i dałam radę. Wiem kim jestem. Wiem, czego chcę. I gotowa jestem na więcej.