Czasem znajdujemy się w punkcie życia, który śmiało możemy sprowadzić do ślepego zaułka. Na początku jest niepewność, szukanie wyjścia i rozwiązań, pozornie niewymagających dużego wkładu pracy, wystarczy zrobić jeden krok- i już.
Czasem tych ślepych zaułków jest wiele przez lata. Nie wiem, czy znam osobę bardziej patrzącą w tył, niż ja. Nieskromnie przyznam, że osiągnęłam pewien pułap tych wszystkich założeń i decyzji, które wydawały się właściwe. Po czasie żadna z nich się taka nie okazała, wręcz przeciwnie. Gdy myślę, w jakim punkcie jestem teraz, do czego mnie te decyzje zaprowadziły, wydaje mi się, że jestem w jakiejś cholernej poczekalni do lepszego życia. I jasne, nic nie dzieje się samo a i decyzje trzeba podejmować, codziennie. Przeklęte momenty, w którym każda opcja, jaką mogłabym wybrać, jest zła. Te ślepe zaułki zaprowadziły mnie do czegoś w rodzaju zrezygnowania. Okej, już nie powinnam chyba podejmować tych decyzji żadnych, w nadziei, że to przyniesie mi ulgę w postaci: gorzej nie będzie.
Czyżby?
Nie te studia, nie ta praca, nie to otoczenie, nie te słowa, nie ta osoba, nie ta przyjaźń.
Każdy z tych elementów w pewnym momencie przestał istnieć. Trochę wyobrażam to sobie, w sposób bardzo teatralny; w każdym z tych punktów powinna zapaść jakaś decyzja, której nie chciałam brać na swoje barki- więc sprawy niedokarmiane rozwiązały się same. Zaakceptowałam tę rzeczywistość, jednak to także ona prześladuje mnie przez cały czas. Nazwę to nutą motywacji, w tym całym pierdolniku zapragnęłam podjąć jakąkolwiek decyzję sama, z pełną świadomością konsekwencji. W pewien sposób nie pamiętam, jak to jest być panem własnego losu. Może to całkiem miłe uczucie. A może przygniatające, choć chyba nie bardziej, niż ciężar niedokończonych, urwanych spraw.
Życie to jazda bez trzymanki, bez zapiętych pasów, lawirując między kłamstwami, manipulacją, naprawdę okropnymi ludźmi, na których działanie nie mamy żadnego wpływu. Po tym wszystkim nawet ucieczka przestaje być atrakcyjną formą radzenia sobie na co dzień. Pozostaje pustka, gapienie się w ścianę, próba wyłączenia wszystkich emocji- tak jakby to było możliwe. Prawdopodobnie to czas, gdy znów trzeba się wybrać na terapię i przestanie udawać, że się to ogarnia.
Intuicja wołająca pewne frazesy, zagłuszana przez lata, teraz nie podpowiada już nic. Co jest prawdziwe? Co jest tylko zlepkiem wniosków z emocji z poszczególnych zdarzeń? Na co rzeczywiście mamy wpływ i czy to cholerne przeznaczenie właśnie taki los układa, co by się człowiek zbyt wielkim spokojem nie nacieszył?
Traktowałam szczęście jako pewną nagrodę, którą dostaje się w wyrównaniu po miesiącach, latach nieszczęścia. Jednocześnie miewam przeczucie, że te chwile szczęścia po prostu przegapiłam. Może odwracałam się od nich, podejmując łatwiejsze decyzje, usilnie prosząc, żeby nikt nigdy nie kazał mi się zmierzyć z problemami rzeczywistości. Niełatwo jest się pogodzić z tym, że pewne sprawy po czasie doganiają i tak, jako niezbędne, by to właśnie w nich podejmować decyzje i nie czekać, co przyniesie los. Co musiałoby się wydarzyć, bym już nigdy nie spojrzała za siebie? Usilne szukanie wzorca, bo właśnie na tych schematach opierała się nauka przez ten cały czas. Były wzory, były równania, wmawianie sobie, że średnik to najlepsze, co można postawić na zakończenie każdego z rozdziałów. Dogania uczucie, jak na lekcjach języka polskiego- zdania są zbyt długie, trzeba postawić gdzieś kropkę.
I szukam tego miejsca. Tam, gdzie mogłabym postawić tę kropkę, gdy do tej pory niedokończone sprawy pozwalały na niepalenie za sobą mostów, na rozwinięcie jeszcze tych historii, spoglądanie w tył w nadziei, że znajdzie się przepis na każdą wątpliwość. Ale nie na tym polega życie. Nie można mieć pudła wspomnień, myśli i ludzi, do których można wciąż wracać. Godzenie się z losem i ryzykiem, to prawdopodobnie jeden z elementów szczęśliwego życia, nauka płynie z tych drżących dłoni i przyspieszonego oddechu. To właśnie wtedy tworzą się nowe schematy, tak bardzo paradoksalnie jednorazowe.
Godzę się z tym, że nic już nie będzie takie jak wcześniej. Niezależnie od tęsknoty, wylanych łez, wypitego alkoholu i godzin spędzonych na wpatrywaniu się w tłum w nadziei, że znajdzie się ktoś.
Ktoś, kto przyniesie ocalenie.