Czuję niebyt. Zdolność do samozachowawczego spokoju nie pozwala na rozklejenie się w stuprocentowej tego postaci, aczkolwiek nie wytrąca z zadań które robić trzeba. Powierzchowne odczucia karmią złego wilka, zaczynając od średnio-szarej przystawki, na mrocznych wyobrażeniach kończąc. Terapeutycznie niemożliwe do osiągnięcia, by jeden z wilków wygrał, zmiótł wszystko inne po sobie, pozwolił czuć tylko jedno, gdy nie masz miejsca na ich walki. Staje się tym moja głowa, wyrzuty sumienia towarzyszą nawet przy piciu kawy, pozwól im przejąć kontrolę a nigdy nie zobaczysz światła. Nie odejdą od tak, to jak staranie się rozdrapać swoją ofiarę na śmierć, marzenia o posiadaniu noża, gdy do dyspozycji masz tylko odwagę.
Istnieje siła w tym ciemnym lesie, która odwraca to w jedynie doświadczenia i początek patrzenia na świat inaczej- ważenie problemów już się zaczęło, nie wiem, na czym się skończy. Uciekam, ale coś, co przygarnia wszystkie złe decyzje w ciągu całego życia, sprawia, że żałość każdego słowa i żałosność każdego argumentu wydaje się olbrzymia.
Upokarzające, gdy wszystko co budujesz na dobrych fundamentach w jednej sekundzie zaczyna się sypać. Na tych fundamentach zbudujesz jeszcze niejeden pałac. Ale najpierw poczuj ból utraty. Brawo, Lucy uczy się życia, przynajmniej za reklamy nie musicie płacić.
Prawdopodobnie świat nigdy nie należał do łatwych i prawdopodobne, że nigdy nie będzie. Obudźcie mnie, gdy to się skończy, bo nie chcę tego widzieć i czuć, słyszeć i doświadczać, ale jednocześnie tak spragniona wiedzy by napisać instrukcję przeżywania chwil. Nie ma jednego sposobu, więc istnieje może tysiąc instrukcji.
Na razie czuję jak wzniecam ogień na deszczu. Jeśli kiedykolwiek wydawało mi się, ze mam nad czymkolwiek kontrolę, to chyba dość mocno się uderzyłam za dzieciaka. Właśnie, kontrola. Czemu ty się, zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Ależ ja mam świadomość, popieprzoną, że to jedna z tych sytuacji, które się po prostu przeżywa i idzie się dalej, ponieważ nie ma takich problemów, które by spowodowały koniec świata. Człowiek świadomy niczym karaluch po wybuchu bomby atomowej, który po dziewięciu dniach wstanie i zacznie szukać swojej głowy żeby móc zjeść śniadanie.
Jestem karaluchem, odzyskuję motywację na chwilę, ale proszę, zakopcie mnie z powrotem pod ziemią.
Przeżyję swoje życie unplugged przez pewien czas.
Prawdopodobnie nic nie złamie mojej woli życia.
Ale ostatnio trochę doskwiera samotność. Zabawne, że z każdym epizodem myślę, że już gorzej być nie może. A potem się dzieje. A ja, jakimś cudem, to przeżywam. Nadzieja na lepsze jutro, czy dowód na to, że nieważne co, świat się nie zatrzymuje.
Prawdopodobnie nie cofnę czasu i nie muszę zmieniać najbliższej przyszłości., próbując to wszystko w jakikolwiek sposób naprawić, nawet jeśli tak szczerze nie wiem jak, być jak jak, ciągle na wspak, jak rak co w chwili śmierci da ci znak. nieborak, nie pora.
Pewne rzeczy, z terapeutycznego punktu widzenia są niemożliwe. Niemożliwe jest by nic nie czuć, więc nawet nie masz co marzyć. Ale ja chyba czuję za dużo. Zadziwiające, że istnieją jeszcze ludzie, którzy tego nie wykorzystują.
W każdym razie, zaczynam dostrzegać jakieś światło w tunelu, głównie dzięki otaczającym mnie ludziom. I zespołowi U2. Może nie będzie tak źle, a może będzie jeszcze gorzej. Z góry zakładając dwa scenariusze, karmię dwa wilki. Karmię też siebie, bo do tej pory przy życiu trzymała mnie wiara w lepsze jutro i myśl, że najgorsze jest już przeszłością.
Idealny świat nadal jest tylko snem.